Ferie. Jedno wydarzenie, tak wiele skrajnych emocji. Z jednej strony błogi spokój, brak nauki, porannego wstawania, słuchania nauczycieli, późnych powrotów do domu. Z drugiej strony koniec błogiego spokoju i ciszy przez pół dnia. Zaraz zacznie się: mamo jeść. Mamo pić. Mamo nudzi mi się. Mamo kiedy obiad? Mamo zaraz. Mamo nie chcę sprzątać. Mamo nie chcę iść na dwór. Mamo daj. Mamo zrób. A mama stanie się przez kolejne dwa tygodnie najbardziej rozchwytywanym z domowników. Wbrew jej woli.
Kiedyś było inaczej. Ferie były zimowe, więc to oczywiste, że był śnieg. Nie błoto i początki wiosny. Każdy dzieciak brał sanki rano i tyle go widziano. Z ociąganiem wracał do domu na późny obiad. I zjadał go ze smakiem. Bez pizzy, kebabów i maków. Pod blokiem czekali koledzy. Wojny na śnieżki były na porządku dziennym. I na każdym zakręcie stał jakiś bałwan. Śnieżny zazwyczaj.
Mama zawsze widziała gdzie pociecha jest. No może prawie zawsze. Ale widziała też z kimjest. Że młody wróci na obiad przemoczony, rumiany, zadowolony. I zmęczony. Co oznaczało, że wieczór spędzi spokojnie. Na grach karcianych lub planszowych. Na spotkaniu z koleżanką. Na budowaniu baz z poduszek i kocy. Albo ostatecznie na oglądaniu telewizji.
Bo telewizja wtedy nie była czymś najważniejszym. Fakt oglądało się bajki rano i wieczorem. W ferie puszczane były specjalne programy dla dzieci i młodzieży, które uczyły różnych rzeczy. Komputer, jeśli ktoś już posiadał, był jeden na kilkadziesiąt mieszkań. I też używany sporadycznie. Telefon? Na kablu. Bez smsów i tajnych rozmów. W sumie bez rozmów w ogóle, bo rozmowy były drogie. Czasem ktoś posiadał filmy na kasetach video. To był luksus.
Podczas nieobecności rodziców w domu, dzieci miały swoje obowiązki. I było to zupełnie naturalne. Niektóre sprzątały, niektóre gotowały, niektóre rozpalały w piecu, niektóre opiekowały się młodszym rodzeństwem. Nikt nie płakał z tego powodu. Dorosłych się szanowało, nie pyskowało, prace wykonywało, a wolny czas spędzało z przyjaciółmi. Po prostu.
Nie musieliśmy nic robić, a robiliśmy w domu wszystko. Nie uczyliśmy się, a umieliśmy wszystko. Byliśmy ciekawi świata i chętni do samodzielnego działania. A jeśli ktoś dostał jakieś skromne kieszonkowe, był królem podwórka.
Teraz dzieci mają masę możliwości i wszystko na wyciągnięcie ręki, ale ferie są pustymi dniami spędzanymi bezsensownie na kanapie przed komputerem. Albo telefonem wartości dwóch wypłat. Albo przed telewizorem wielkości wanny z hydromasażem. Albo na nocnym obrywaniu lusterek parkującym samochodom dla zabawy.
Kiedyś było inaczej. Biedniej, trudniej ale czas spędzało się tak, że brakowało nam dni na wszystkie pomysły, gry, zabawy i plany. Cieszę się, że jestem z tego pokolenia. Ludzi samodzielnych, odważnych, prawdziwych, pracowitych, ciekawskich i empatycznych. Którzy do wszystkiego, co dziś mają, doszli sami. Swoją ciężką pracą, uporem i działaniem. Nie mieliśmy niczego, a jednak mieliśmy wszystko. Dziś dzieciaki mają wszystko, jednak nie mają tak naprawdę niczego. Szkoda…
Miało być zabawnie, wyszło nostalgiczno – filozoficznie. To były dobre czasy. A o dobrych rzeczach warto mówić i czasem z łezką w oku powspominać. Pamiętacie? Ja pamiętam.
Napisz komentarz
Komentarze